Pracowałem w dużej firmie w dziale handlowym. Nie była to może praca moich marzeń, ale nie byłą też najgorsza. Mogłem się w niej rozwijać, a pensja była zadowalająca. Zajmowałem się pozyskiwaniem i utrzymywaniem nowych klientów, przedstawiałem oferty mojej firmy, prowadziłem wstępne negocjacje, przywoziłem próbki produktów.
Obozy językowe są nie tylko dla dzieci
Często musiałem wyjeżdżać, ale były to tylko podróże po Polsce, nigdy nigdzie dalej. Aż pewnego dnia przyszedł do mnie szef, że firma będzie miała swój oddział na Malcie i potrzeba osób, które zajmą się przygotowaniami do jego otwarcia. W pierwszym momencie nie dowierzałem, że to mnie w działu wybrali do załatwiania spraw handlowych tak wielkiej wagi. Pracowałem tam co prawda wiele lat, ale nie byłem kierownikiem działu. Później moje zaskoczenie przeszło w przerażenie. Co ja będę robił na Malcie? Jak się tam odnajdę? Najdalej za granicą byłem w Niemczech w Berlinie, a tu wyprawa na drugi koniec Europy. Szef powiedział, że czekają nas obozy językowe, które nauczą nas języka biznesowego. Obozy językowe za granicą? Sam obóz źle mi się kojarzył z lat szkolnych, mimo że nie jeździliśmy nigdzie dalej, niż w Bory Tucholskie. Nie miałem jednak nic do gadania, szef kazał więc trzeba jechać. Sama Malta była bardzo malownicza i większość z nas cieszyła się na możliwość jej zwiedzania. Bałem się jednak tego, że przez wyjazdy językowe wyjdzie na jaw, że nie mam zielonego pojęcia o językach obcych. Umiałem się ledwo przedstawić, ale nic więcej. Obawiałem się kompromitacji w oczach kolegów. Okazało się jednak, że nie byłem jedyną taką sobą, która nie ma podstaw języka. To sprawiło, że poczułem się lepiej reszta obozy szybko mi zleciała.
Nauka nie była łatwa, ale starałem się nie zawieść szefa. Nie poszło mi najgorzej, ale musiałem jeszcze potem chodzić na dodatkowe lekcje. Ważne, że znałem język na tyle, by móc pojechać na Maltę, a reszta przyjdzie z czasem.